Marta Bałaga rozmawia z Arikiem Rotsteinem o tym, dlaczego przeszłość często nie pozwala nam żyć w teraźniejszości.
Marta Bałaga: W Antenie pokazujesz jak niewiele potrzeba, by nawet najmniejszy drobiazg stał się ogromnym problemem. Trudno nie uznać tego za polityczną alegorię.
Arik Rotstein: Myślę, że Antena to nie tyle polityczna, ile raczej psychologiczna alegoria. Nasze życie oraz to, kim jesteśmy, w dużej mierze zależy od naszych rodziców i dziadków. Ich przeszłości, która często okazywała się dość traumatyczna. Antena, na której punkcie Joshua ma taką obsesję, wyobraża jego dramatyczne przejścia. Traumę, z którą nigdy sobie nie poradził. Jego zachowanie może wydawać się niezrozumiałe, ale naprawdę cierpi. Udaje mu się przekonać samego siebie, że jego sąsiad usiłuje go zabić – to wystarczy, by ukrywana latami wściekłość i niezaspokojone pragnienie zemsty nagle powróciły ze wzmożoną siłą.
MB: Jak ważna jest w filmie jego przeszłość? Często powtarza się, że Holocaust przypomina chorobę przekazywaną z pokolenia na pokolenie.
AR: Izrael to dla mnie państwo, które cierpi na zespół stresu pourazowego. Może w tym filmie staram się po prostu powiedzieć: „Słuchajcie, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jesteśmy porąbani, ale przynajmniej spróbujcie zrozumieć, skąd się to bierze”.
Przeszłość Joshuy wisi nad jego rodziną jak jakaś ciemna chmura. Nigdy nie daje o sobie zapomnieć. Całe życie podąża za nim jak cień i, tak jak zauważyłaś, przechodzi z ojca na syna jak jakaś wada genetyczna. Ma wpływ na ich życie, nawet jeśli nie do końca zdają sobie z tego sprawę.
Izrael to państwo, które cierpi na zespół stresu pourazowego. Może w tym filmie staram się powiedzieć: „Słuchajcie, zdaję sobie sprawę z tego, że jesteśmy porąbani, ale przynajmniej spróbujcie zrozumieć, skąd się to bierze”.
MB: Mimo to nigdy o tym nie rozmawiają.
AR: To tajemnica, bo takie sprawy zwykle traktuje się jak tajemnicę. Nigdy nie był to temat, o którym by otwarcie rozmawiano. Nawet ludzie, którzy sami przez to przeszli, nie opowiadali o tym swoim dzieciom. Mimo to zawsze unosił się w powietrzu. Kiedy mieszkasz w Izraelu, nie możesz udawać, że Holocaust nigdy nie miał miejsca. Jest wszędzie: w przedszkolu, szkole, odczuwasz go gdy służysz w wojsku i gdy studiujesz na uniwersytecie. Wpływa na politykę i kulturę. Nie da się uciec od tego tematu. Ale historie twoich rodziców, to, przez co musieli przejść i co musieli robić, by przetrwać, pozostają tajemnicą. Przynajmniej do momentu, kiedy stajesz się dorosły i wreszcie potrafisz zebrać się na odwagę, by o to zapytać.
MB: W Antenie poświęcasz sporo uwagi każdemu z bohaterów. Jak powstawały te postaci?
AR: Historia Joshuy stanowi szkielet filmu, ale zawsze postrzegałem ją jako coś w rodzaju cyngla. Dopiero po jego pociągnięciu wszystko się zaczyna. W Antenie pokazuję drugą i trzecią generację Izraelczyków – w końcu sam się do nich zaliczam. Te wszystkie osobiste dramaty ukazują sposoby, na które manifestują się dawne traumy. Niewielu z nas jest tego świadomych. Za pośrednictwem tego filmu staram się to zmienić.
MB: Dlaczego zdecydowałeś się pokazać braci, którzy tak diametralnie się od siebie różnią?
AR: Dramaturgia filmu stała się dzięki temu o wiele ciekawsza. Każdy z nich miał stanowić inne odbicie Joshuy. Depresja Leona i jego fascynacja śmiercią może być postrzegana jako reakcja na to, co spotkało jego ojca. Ale to samo da się powiedzieć o wojskowej karierze Itzika. Pragnie za wszelką cenę ochronić swoją rodzinę przed zagrożeniem z zewnątrz i wydaje mu się, że nigdy nie może pozwolić sobie na chwilę słabości: musi być silny, twardy i gotowy na każdą okoliczność, bo jego ojciec taki nie był. Efi, najmłodszy z braci, na pierwszy rzut oka wydaje się wolny od takich problemów. Jego życie w niczym nie przypomina życia jego ojca. Okazuje się jednak, że jest gotowy stracić miłość swojego życia i wyrzec się nienarodzonego dziecka, aby tylko uniknąć konfrontacji z demonami swojego ojca.
MB: W twoim filmie przez dłuższy czas nikt nie chce pójść na żaden kompromis, nikt nie chce przyznać drugiemu racji. Czy właśnie tak postrzegasz swój kraj?
AR: Życie w Izraelu potrafi być bardzo stresujące. Z oczywistych powodów, ale jak można tkwić tyle lat w jednym miejscu i zupełnie niczego nie zmienić? Jak to w ogóle możliwe? Dzieje się tak pewnie dlatego, że wciąż uważamy się za ofiary. Wciąż uważamy, że się nas prześladuje, że inni tylko czekają na to, żeby nas zniszczyć. Joshua właśnie tak postrzega otaczający go świat, tak go doświadcza. Nasi przywódcy i politycy doskonale wiedzą, jak to wykorzystywać. Nasz obecny premier, Binjamin “Bibi” Netanjahu, jest w tym mistrzem. Właśnie tak wciąż utrzymują się przy władzy. Życie moich bohaterów ulega zmianie dopiero wtedy, kiedy wreszcie wybierają życie, a nie śmierć. Stopniowo uczą się pokonywać swój strach.
Wciąż uważamy się za ofiary. Wciąż uważamy, że się nas prześladuje, że inni tylko czekają na to, żeby nas zniszczyć. Nasi przywódcy i politycy doskonale wiedzą, jak to wykorzystywać.
MB: Pokazujesz, że starszych ludzi zwykle postrzega się jako niedogodność. Kłopot, którego wszyscy najchętniej by się pozbyli. To wzruszający obraz i zastanawiam się, czy zainspirował cię ktoś bliski.
AR: Oparłem ten film na historii, która przytrafiła się mojemu ojcu. To ona stanowiła punkt wyjściowy, wokół którego zbudowałem cały scenariusz. Jest tylko jedna, ale dość istotna różnica: mój ojciec, który ma teraz 88 lat, wciąż żyje i ma się dobrze. Niedawno obejrzał mój film i powiedział, że to „ładna” historia. Staram się jednak nie opowiadać o tym ludziom, bo myślę, że ta wiedza można zmienić sposób, w jaki postrzegają film.
MB: Dlaczego Joshua angażuje całą swoją rodzinę w ten konflikt? Bo tylko w taki sposób mogą spędzać razem czas?
AR: Jego obsesja na punkcie tej anteny i promieniowania staje się coraz silniejsza. Zaczyna zagrażać jego życiu. To jego żona Sara błaga synów o pomoc, to ona ich w to angażuje. Wydaje mi się, że to właśnie ona jest najsilniejszą osobą w tej rodzinie. Tylko dzięki niej wciąż trzymają się razem.
MB: Nie boisz się wyśmiewać z poważnych tematów – sama wymiana zdań na posterunku policji jest tego doskonałym przykładem. Trzeba śmiać się z tego, co bolesne?
AR: Lubię łączyć wątki dramatyczne z komedią – także wtedy, kiedy piszę. Życie jest zabawne i absurdalne i lubię się pośmiać. Zwłaszcza wtedy, kiedy coś mnie zaskoczy. Cenię filmy, które łączą w sobie śmiech i łzy. Kiedy udaje się połączyć te dwie rzeczy, na ekranie robi się magicznie. Naprawdę mam nadzieję, że w Antenie udało mi się osiągnąć ten efekt. Wierzę, że jeśli chcesz, by widownia pokochała twoich bohaterów, sam też musisz ich kochać. Może dlatego praca nad tym filmem przyszła mi tak łatwo – większość postaci oparłem na ludziach, których znam i kocham.
MB: „O pewnych rzeczach nie da się zapomnieć” – mówi jeden z bohaterów. Podzielasz to zdanie?
AR: Z pewnością jest ono prawdziwe w przypadku ludzi, którzy przetrwali Holocaust oraz doświadczyli traumatycznych przejść. Ale jeśli chodzi o mnie i o następne pokolenie… Myślę, że musimy wreszcie nauczyć się zapominać i wybaczać. Już najwyższy czas.