Anthony Chen opowiada o Przełamując lody
Kiedy widzimy trójkąty miłosne, od razu myślimy o tych wszystkich klasycznych historiach. O Julesie i Jimie. Dlaczego też chciałeś się tym zająć?
Chciałem nakręcić film o młodych ludziach. Podczas pandemii doświadczyłem prawdziwego kryzysu egzystencjalnego. Zamknięto kina, wstrzymano produkcję i czułem, że straciłem swoją tożsamość jako filmowiec. Przez półtora roku po prostu siedziałem w domu. Moja żona pracuje w finansach, więc była zajęta, a ja siedziałem z naszym dzieckiem. Gotowałem, sprzątałem, byłem mężem i ojcem. Ale nie filmowcem. Czułem się naprawdę przygnębiony.
W tamtym czasie przeczytałem wiele artykułów o młodych ludziach, zwłaszcza z Chin. Pamiętam te teksty o „straconym pokoleniu.” Ci młodzi ludzie byli naprawdę sfrustrowani. Czuli się zawiedzeni przez nasz establishment, przez rząd, przez pokolenie swoich rodziców. Pomyślałem: „Ok, jeszcze o nich nie opowiadałem.” Mój pierwszy film był rodzinnym dramatem drugi koncentrował się na kobiecie po czterdziestce. Potem pomyślałem o innych filmach, które mi się podobały, a w których udało się uchwycić sedno młodości. Pierwszym, który przyszedł mi do głowy, był właśnie Jules i Jim. Było w nim poczucie przygody, wolny duch. I oczywiście dwóch facetów i jedna dziewczyna.
Pokazujesz tu, że kiedy jest się młodym, po prostu spędza się czas z innymi. Po prostu... tak sobie razem siedzicie. Nikt nie potrzebuje jakiejś konkretnej przyczyny.
I nikt nikogo nie osądza. To właśnie starałem się uchwycić, mimo że jest tu też ta cała melancholia i pewien smutek. Chciałem pokazać takie poczucie wolności. Kiedy myślisz o trójkątach miłosnych, wydaje się, że wszyscy ze sobą konkurują. Ale ja chciałem związku, w którym wszystko rozgrywa się w ciągu kilku dni. Szybko się zaczyna i szybko się kończy. Zainspirował mnie właśnie lód, jak można wywnioskować z tytułu. Woda zamarza przecież w ciągu kilku godzin, a jeśli ją podgrzejesz, znów zaczyna topnieć. Tych ludzi łączy głęboka więź i złożona relacja, ale to wszystko odbywa się bardzo szybko.
Czasami wspomnienia, które pozostają z nami na dłużej, dotyczą pozornie nieistotnych wydarzeń.
Bywa, że ludzie pozostawiają w nas cząstkę siebie. Czasami możesz ich nigdy więcej nie zobaczyć, ale prawdopodobnie na zawsze zmienili twoje życie. Chciałem, żeby oni też tacy byli. Przez te kilka dni byli dla siebie idealni. Oczywiście pojawia się zazdrość, ale nigdy nie chodziło tu o rywalizację dwóch facetów. Ten drugi jest przygnębiony, widać w nim smutek. Nie możesz go nienawidzić, nie chcesz go pokonać. Myślę, że oni sobie nawzajem współczują. Ten cały trójkąt jest tak naprawdę bardzo harmonijny, panuje tu równowaga. Ilekroć pojawiały się sceny, w których cała trójka była razem, czułem, że też chciałbym być tego częścią. Chciałem dołączyć do tej przygody.
"Jeśli spojrzeć na całą moją twórczość, w tych filmach chodzi przede wszystkim o ciszę i pauzy. Wiele dramatycznego napięcia, wiele podtekstów ma związek właśnie z tymi cichymi momentami. Uwielbiam ciszę w kinie."
Przez cały film wydaje się, że na coś czekają. A potem na końcu dajesz im ten dziwny, magiczny moment.
Chciałem dla nich jakiegoś wybawienia. Świat jest chaotycznym miejscem i nieustannie wydaje się nam przygnębiający, ale mimo to pozostaję optymistą. Wierzę w triumf ludzkiego ducha i chcę lepszych rzeczy dla moich bohaterów. Chciałem, by odnaleźli w sobie nadzieję. Kończymy w tym śnieżnym krajobrazie, ponieważ chciałem, aby ich proces oczyszczenia łączył się z pewnym powrotem do podstaw. By poczuli się częścią natury, by ich przytłoczyła.
Każdy z nich z czymś się zmaga. Gdy się spotykają, zapominają na chwilę o tych wszystkich problemach. Chyba już samo to jest optymistyczne?
Nie udaję, że ten film cię wyleczy i uzdrowi – żaden film nie ma aż takiej mocy. Ale w dzisiejszych czasach wspaniała jest sama świadomość, że ktoś inny rozumie twój ból. Nie mówią o tym otwarcie, ale są w stanie „odczytać” swoje cierpienie. Świadomość, że ktoś inny rozumie, przez co przechodzisz, jest bardzo cenna.
Nie mówią tego wszystkiego wprost. Nie boisz się w kinie ciszy, prawda?
Nie boję. Jeśli spojrzeć na całą moją twórczość, w tych filmach chodzi przede wszystkim o ciszę i pauzy. Wiele dramatycznego napięcia, wiele podtekstów ma związek właśnie z tymi cichymi momentami. Uwielbiam ciszę w kinie. Ilekroć oglądam stary film Ozu lub Hou Hsiao-hsiena, tak bardzo mnie to porusza. Jak już mówiłem, podczas pandemii miałem prawdziwy kryzys. Kiedy zamknięto kina, nie byłem pewien, czy ludzie kiedykolwiek do nich wrócą – także po to, by obejrzeć taki film jak mój. Jestem bardzo powściągliwym, cichym i delikatnym filmowcem. W moich filmach można dosłownie usłyszeć, jak spada szpilka. Nie jestem głośnym, „seksownym” reżyserem. Nie jestem Lanthimosem, nie jestem Gasparem Noé. Nie jestem pewien, czy ludzie mają jeszcze cierpliwość, by spokojnie obserwować emocje, które pokazuję na ekranie. Ale zawsze wierzyłem w siłę ciszy w kinie.
Anthony Chen
Rozmawiała Marta Bałaga
Anthony Chen – Scenarzysta, reżyser i producent z Singapuru. Ukończył National Film and Television School w Wielkiej Brytanii. Jego debiut fabularny "Ilo Ilo" zdobył Złotą Kamerę na festiwalu w Cannes. Jego drugi film, "Wet Season", był pokazywany w Toronto. Oba filmy były oficjalnymi zgłoszeniami Singapuru do Oscara, podobnie jak "Przełamując lody," który miał premierę w Cannes.