Mieszkańcy małego miasteczka usytuowanego gdzieś pomiędzy wzburzonym morzem a lasem powoli tracą rozum. Są przekonani, że koniec jest już bliski. Dopiero przybycie młodego mężczyzny (Tansu Biçer) z tajemniczym znamieniem na plecach wydaje się nieść ze sobą choć trochę nadziei. A może wcale tak nie jest?
Tayfun Pirselimoğlu opowiada o Na uboczu
Marta Bałaga: W Na uboczu chciałeś opowiedzieć o współczesnym świecie. Zrobiłeś to jednak w dość nietypowy sposób, bo twój film trudno byłoby uznać za realistyczny dramat.
Tayfun Pirselimoğlu: To pewna alegoria, ale starałem się opisać w niej naszą aktualną sytuację. Właśnie to widzę każdego dnia. Powoli zbliżamy się do końca, a przynajmniej wszystko na to wskazuje. Nasze społeczeństwo niebezpiecznie lawiruje na skraju szaleństwa.
Zawsze interesowały mnie takie historie – opowiadałem o nich wcześniej w moich powieściach. Nie jest to dla mnie nowy temat, ale z pewnością stał się teraz o wiele bardziej aktualny. Nasz świat przypomina obrazy Hieronima Boscha, bo nie ma co oczekiwać po nim jakiejkolwiek logiki. To, co się dzieje, to zupełne szaleństwo. Ludzie popełniają morderstwa, robią okropne rzeczy. Nie da się tego łatwo wyjaśnić, a już na pewno nie za pomocą słów ani innych wytartych stwierdzeń. W tej erze absurdu musimy znaleźć nowe sposoby na to, żeby zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi.
„Nasz świat przypomina obrazy Hieronima Boscha, bo nie ma co oczekiwać po nim jakiejkolwiek logiki. To, co się dziś dzieje, to zupełne szaleństwo."
Twoi bohaterowie wydają się tkwić w pewnym zawieszeniu.
Nakręciłem ten film w miejscu, gdzie dorastałem i rzeczywiście wydaje się ono istnieć niejako poza czasoprzestrzenią. Ciągle odnosisz tam wrażenie, że zaraz stanie się coś strasznego. Nie wiesz tylko co. Chyba właśnie to sprawia, że ludzie tak strasznie wobec siebie postępują – po prostu boją się tej niewiedzy. Mój film może wytrącić z równowagi, bo pokazuje jak idiotyczne potrafi być czasem nasze zachowanie.
Często powtarza się, że perspektywa zagrożenia łączy ludzi. W twoim filmie tak nie jest.
Niebezpieczeństwo wcale nie zbliża ludzi. Wolą, że ktoś ich od niego wybawił. W moim kraju, i zresztą na całym świecie, wciąż jest tak samo. Nie chcemy walczyć; chcemy, by ktoś inny walczył za nas. Ludzie właśnie tacy są i tylko wtedy czujemy się bezpieczni. Żądamy cudu. Przecież właśnie na tym opierają się wszystkie religie.
Wspominałeś, że zdecydowałeś się nakręcić film w rodzinnym mieście. Dlaczego?
Specjalnie je wybrałem, bo bardzo dobrze je znam. Ciągle tam pada, panuje mrok. Pomogło mi to stworzyć odpowiedni nastrój. Nie lubię, gdy w filmach jest zbyt dużo piękna. Wolę stawiać widzom wyzwania i dlatego także tym razem zależało mi przede wszystkim na zachowaniu odpowiedniej równowagi. Zbyt wiele piękna robi z nich niewolników. Sam nie lubię, gdy ktoś mówi mi co mam robić czy czuć, a większość filmów wręcz zmusza cię do zachwytu. Właśnie dlatego kino potrafi stanowić czasem tak potężną broń.
Zawsze staram się zachować szczerość. Nie lubię, gdy w filmach zbyt dużo się rozmawia, nie lubię przesadnego aktorstwa. Chcę tylko przekazać w nich to, co najważniejsze. W Na uboczu ludzie są tak obojętni wobec tego, co ich spotyka, że często wydaje się to wręcz groteskowe. Tylko główny bohater wydaje się człowiekiem z krwi i kości.
„Niebezpieczeństwo wcale nie zbliża ludzi. Wolą, że ktoś ich od niego wybawił. W moim kraju, i zresztą na całym świecie, wciąż jest tak samo. Nie chcemy walczyć; chcemy, by ktoś inny walczył za nas. Ludzie właśnie tacy są i tylko wtedy czujemy się bezpieczni. Żądamy cudu. Przecież właśnie na tym opierają się wszystkie religie."
Jako jedyny próbuje poddać w wątpliwość to, co się dzieje albo przynajmniej stara się to zrozumieć. Reszta akceptuje wszystko bez słowa sprzeciwu.
Jest jedyną osobą w tym mieście, którą jeszcze coś dziwi. Na początku zależy mu przede wszystkim na bliższym poznaniu pewnej tajemniczej kobiety, ale szybko zaczyna zdawać sobie sprawę z dziwacznej sytuacji, w której nagle się znalazł. Niechcący staje się częścią jakiejś zbiorowej psychozy. Jestem z natury pesymistą, ale myślę, że na końcu pozostawiam jednak trochę nadziei: on przynajmniej próbuje coś zmienić. Zawsze uważałem, że film powinien zadawać różne pytania i udzielać na nie różnych odpowiedzi. Właśnie to lubię. Lubię różne interpretacje.
Myślisz, że ludzie to doceniają?
Ludzie tego nienawidzą [śmiech]. Czują się tym upokorzeni. Współcześni widzowie nie lubią czuć, że spoczywa na nich jakaś odpowiedzialność. Wolą tylko spokojnie siedzieć i czekać, aż ktoś ich zabawi. Kiedy nagle stają w obliczu czegoś zupełnie innego, czują się wytrąceni z równowagi. Przynajmniej takie jest moje doświadczenie. A przecież gdy film jest dobry, wynosisz go z kina na ramionach i rozmyślasz o nim potem przez lata. Ja próbuję tylko robić filmy, które zadają pytania, bo do dziś pamiętam te, które zmusiły mnie do szukania właściwych odpowiedzi. Jeśli w ogóle takie były.
To wspaniałe uczucie, kiedy film zostaje z tobą na dłużej.
Niestety, jest też wyjątkowo rzadkie. Dzisiejsza publiczność jest znacznie bardziej wymagająca i jeśli nie dasz jej tego, czego oczekuje, od razu uważa, że poniosłeś sromotną porażkę. Nie chcą zastanawiać się nad tym, co widzą. Nic dziwnego, że robienie filmów zamieniło się już przede wszystkim w biznes. Naprawdę wierzę w to, że zbliżamy się do jakiegoś końca, więc kto wie – może zniknie także kino? Mimo to wciąż wierzę, że prawdziwa sztuka przetrwa wszystko.
Tayfun Pirselimoğlu – Urodzony w Turcji w 1959 roku, ukończył Middle East Technical University. Studiował też na Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu. Swoją pierwszą powieść, Desert Stories, opublikował w 1996 roku. Jako reżyser zadebiutował filmem krótkometrażowym My Uncle (1999), a następnie zrealizował In Nowhere Land (2002). Po Rizie (2007) powraca na Warszawski Festiwal Filmowy z Na uboczu (2017).